Trochę otartych i zupełnie nie robiących na nikim wrażenia stwierdzeń ze świata IT? Proszę bardzo: swobodnie skalowane zasoby, płatność wyłącznie za wykorzystaną moc obliczeniową. całodobowa dostępność wsparcia technicznego…Można by dodać ich jeszcze wiele, jednak jedno jest pewne: dziś to zwyczajne standardy ery cyfrowej transformacji, w której ewidentnie czas na nowe rozdania.


 REKLAMA 
 Wdrażasz KSeF w firmie 
 
Jedno z nich pojawiło się już „na stołach” decydentów IT w przedsiębiorstwach, a obecni przy nim gracze starają się ułożyć z otrzymanych kart „układ” znany jako Open Source. Jak wynika z najnowszego opracowania Red Hat – The State of Enterprise Open Source 2022, ośmiu na dziesięciu liderów zespołów IT z firm z całego świata wybiera dziś dostawców usług oferujących otwarty kod swoich rozwiązań.

A wraz z nim dostęp do wiedzy i doświadczeń społeczności użytkowników liczonych w milionach.

Gra w otwarte karty

Od lat firmy i instytucje, przechodząc kolejne szczeble cyfrowej transformacji, borykają się z pewnym problemem, który zamiast otwierać szereg nowych możliwości dzięki zaawansowanym aplikacjom z SI, automatyzacją procesów czy wskazywaniem nowych kierunków działań na podstawie analiz, uzależnia ich od konkretnego dostawcy. Mowa o tzw. vendor-locku, a więc pozostaniu przywiązanym do usług jednego technologicznego partnera i braku kompatybilności jego narzędzi z innymi, dostępnymi na rynku.
Zmiana wykorzystywanego w firmie oprogramowania wiąże się wówczas ze znacznym kosztem oraz potrzebą przeznaczenia dużej ilości czasu i pracy, co zwykle odwodzi decydentów IT od decyzji o technologicznej „rewolucji” w przedsiębiorstwie.

W przypadku oprogramowania licencyjnego, firmy bywają nierzadko przywiązane do swojego dostawcy ze względu na swoisty, wewnętrzny „monopol” jego rozwiązań. Zmiana poszczególnych narzędzi czy systemów wiąże się wówczas z potrzebą wstrzymania wielu operacji wewnątrz organizacji, przeszkolenia personelu na nowo czy na pewien czas pozostaje wręcz niedopuszczalna przez treść licencji. W przeciwieństwie do oprogramowania otwartego, które można swobodnie modyfikować oraz bez ograniczeń „odpinać i podpinać” do firmowych systemów – dodaje Severin Bonnet, Software Compliance Expert z Red Hat.


Jedno z badań Flexery, już przed dwoma laty przekonywało, że blisko dwie trzecie decydentów IT z całego świata obawia się „blokady dostawcy” usług chmurowych. To jedna z głównych przyczyn systematycznego dywersyfikowania technologicznych partnerów i przechodzenia na strategię multi-cloud. Im większa różnorodność, tym większy dostęp do wielu źródeł know-how, przydatnej wiedzy i wsparcia wielu dostawców – ale to wciąż zaledwie przedsmak tego, z czym wiąże się adaptacja oprogramowania otwartego.

Płacić za Open Source?

Wielu osobom termin Open Source kojarzy się automatycznie z rozwiązaniami w pełni darmowymi. Tak rzeczywiście jest w przypadku większości aplikacji dla użytkowników indywidualnych. Jeśli jednak mówimy o biznesie, w ramach subskrypcji podobnej do tych z Netflixa czy Spotify, firmy otrzymują dostęp do efektów wieloletniej pracy milionów developerów z całego globu, a przez to niemal gotowe do przeniesienia na swój grunt rozwiązania cyfryzujące poszczególne obszary, automatyzujące procesy czy dbające o cyberbezpieczeństwo.

Mamy świadomość tego, że za nasze usługi klienci płacą subskrypcją niczym za popularne platformy rozrywkowe. Mogą kupić je dosłownie na godzinę, w każdej chwili wyłączyć i w ciągu minuty przestać być naszymi partnerami. Ale to kierunek, w którym podąża ekonomia współdzielenia i nie pozostaje ona obojętna również na zaawansowane narzędzia IT dla firm – stwierdza France Marie z Red Hata. - Te, coraz częściej nie chcą być dziś przywiązani licencjami do konkretnej technologicznej marki i doceniają możliwość swobodnego edytowania i modyfikowania oprogramowania, za które płacą. W taki sposób powstaje największa na świecie społeczność Open Source, w którą zaangażowane jest już ponad 15 milionów osób z całego świata. Zarówno same przedsiębiorstwa jak i niezależni programiści i specjaliści IT dzielą się tam swoimi doświadczeniami i efektami prac nad „usprawnianiem” otwartego oprogramowania, przez co nierzadko trafiają tam rozwiązania przewyższające swoimi możliwościami produkty największych gigantów IT – dodaje France Marie z Red Hata.


Ma to ogromne znaczenie zwłaszcza w przypadku nieustannie rosnącego ryzyka związanego z działalnością cyberprzestępców. Nietrudno wyobrazić sobie jak skuteczne mogą być narzędzia ochrony przed różnego rodzaju atakami sieciowymi, nad którymi nieustannie pracują setki tysięcy doświadczonych developerów.

Wszyscy członkowie społeczności Open Source mają wtedy na bieżąco dostęp do informacji o koniecznych do załatania lukach w posiadanym oprogramowaniu, częstości i rodzajach notowanych cyberataków a także są objęci systemem alertowym, który natychmiast alarmuje firmy mogące być narażone na dane zagrożenie, z gotową instrukcją postępowania dla zabezpieczenia się przed nim a nawet auto-łataniem luk. Wraz z niezobowiązującą subskrypcją Open Source, subskrybuje się więc nie tylko pomysły na innowacje, ale i bezpieczeństwo – tłumaczy Wojciech Wrona z Red Hata.


Prawie 90% liderów IT uczestniczących w badaniu Red Hat – The State of Enterprise Open Source twierdzi, że firmowe narzędzia Open Source są co najmniej tak samo lub bardziej bezpieczne niż dostarczane przez liczne przedsiębiorstwa IT oprogramowanie zamknięte.

„Kontrola”, którą warto zaprosić

Nie od dziś wiadomo, że firmy realizujące projekty cyfrowej transformacji nie zawsze trafnie lokują swój budżet. Zwłaszcza jeśli mowa o mniej doświadczonych w tej kwestii przedsiębiorstwach, z regionów nieco zdystansowanych pod kątem cyfryzacji jak choćby z Europy Środkowo – Wschodniej, w tym z Polski. Rola dostawców aplikacji biznesowych przestaje być więc zredukowana do ich dostarczenia czy zapewnienia wsparcia technicznego, ale rozszerza się o budowanie kompetencji i wyjaśnienie klientom do czego realnie mogą służyć konkretne rozwiązania, a których nawet choć wydają się atrakcyjne, zwyczajnie nie potrzebują.

Jako dostawcy otwartego kodu z założenia nie mamy czego ukrywać i nie idziemy w stronę maksymalizacji sprzedaży, nawet gdy firma jest mocno zainteresowana danym narzędziem. W trakcie szkoleń czy warsztatów przedstawiamy, jak używać danych aplikacji czy systemów zgodnie z ich przeznaczaniem i mówimy wprost po które nie warto sięgać, bo nie oferują szybkiego zwrotu z inwestycji bądź ich udział w automatyzacji procesów jest marginalny. To swojego rodzaju kontrola, ale ta dobrze pojmowana, której efektem są środki pozostałe w budżecie, które mogłyby zostać „przepalone” czy wiedza, po którą część z tego ogromnego open-source’owego tortu firma powinna sięgnąć – podsumowuje Antoni Johnson z Red Hat.


Firma w ramach programu Subscription Education and Awareness Program (SEAP) prowadzi wraz ze swoimi klientami warsztaty i szkolenia podczas których klarownie tłumaczy warunki korzystania z modelu subskrypcji Open Source tak, aby mogli oni ich przestrzegać i wykorzystywać oferowane tam rozwiązania zgodnie z ich przeznaczeniem. Eliminuje to także ryzyko przepłacania i kupowania narzędzi, które nie przyniosłyby żadnych dodatkowych korzyści konkretnemu przedsiębiorstwu.

Efekty działań dostawców oprogramowania otwartego, które bez ograniczeń oddaje dostęp do bogactwa świata IT, bez licencji czy ukrytych zapisków w umowach, dają się zaobserwować już dzisiaj. Między innymi we wspominanym już raporcie The State of Enterprise Open Source 2022. Obecnie, 77% liderów IT patrzy znacznie bardziej przychylnym okiem na aplikacje z otwartym kodem niż miało to miejsce przed rokiem, zaś 8 na 10 z nich spodziewa się zwiększenia ich udziału w firmowych środowiskach informatycznych. Głównie po to, by „poradzić” sobie z wdrażaniem nowych technologii cyfrowej transformacji, bez towarzyszącemu temu dotąd ryzyka.

Źródło: Red Hat

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:


Back to top